Jak wchodziłam w dorosłe życie to jedno wiedziałam na pewno. Chciałam być kobietą… niezależną! Dosłownie. Nie chciałam zależeć od żadnego mężczyzny, a już na pewno nie chciałam zależeć od męża, którego w tamtym czasie to nawet na horyzoncie jeszcze nie było – niby się uśmiechnęła, ale nawet teraz, po tylu latach, widać było jak lekko marszczy brwi, gdy o tym wspomina. Tak bardzo miałam dosyć zależności od swojego ojca...
Żaneta miała w sobie coś twardego, niczym to „Ż-et z kropką” w jej imieniu. Piękna kobieta z nutą zgorzknienia w głosie. Pasuje do niej ta mała czarna, bez mleka i cukru – pomyślałam stawiając przed nią filiżankę. Uciekłam od ojca. W małżeństwo – kontynuowała. Uciekłam od tych jego nieznośnych słów: „póki mieszkasz pod moim dachem, będzie po mojemu!”. Bo tak było. Prawie we wszystkim. Dyscyplina. Zakazy. Kontrola. I zero dyskusji. Bo jak nie, to… Zawiesiła głos i upiła łyk kawy. Zamyśliła się z filiżanką w dłoniach. Nie rozumiała, dlaczego nie wolno. Podobno z dzieckiem się nie dyskutuje. Ale to nie wykluczało krzyków czy lania. Bolał wstyd i upokorzenie. Nawet ten szczypiący ból kolejnych razów, nie był tak bolesny… Do dziś rozsadza jej głowę, gdy ktoś podnosi głos. Zakazy i nakazy są potrzebne, by nie pogubić się w gąszczu życia, ale… tego było za dużo. Dusiłam się. Nie mogłam się doczekać, kiedy zdam maturę i opuszczę dom ojca. Uciekłam – parsknęła sarkastycznie – w małżeństwo, do domu teściów. A wydawało mi się, że jestem taka niezależna… Popadłam w kolejne zależności, kłótnie, żale… Małżeństwo okazało się burzliwe i zakończyło się obrzucaniem błotem podczas rozwodu. Kolejne związki też skończyły się gwałtownie. Zmęczyłam się związkami... Żanecie zależność od mężczyzny kojarzyła się jedynie z posłuszeństwem. I rezygnacją z siebie. Z milczeniem. Bo jej zdanie, pragnienie, uczucie, punkt widzenia jakie potrafiła wyrazić słowem, było pyskowaniem. I jako takie podlegało karze. Więc przestała mówić co czuje. Potem to już nawet nie bardzo wiedziała co czuje, tylko ten kołowrót w głowie pozostał... Zaczęła nienawidzić. Z uśmiechem na twarzy, znosiła krzyki, polecenia i... robiła swoje. Miała dobrą pamięć. Ciekawe, że tylko do złych wspomnień…. Mówili, że jest pamiętliwa. Pamiętała każde zranienie… Ale to jej akurat nie przeszkadzało. Przeszkadzały jej te nieoczekiwane wybuchy wściekłości. Przecież kochała. Tyle znosiła. Ale zawsze przychodziła ta jedna zadra, jedna kropla goryczy, jedno słowo za dużo… i wpadała w szał. Niszczyła wszystko w jednej chwili. Cały związek, miłość, rodzinę, znajomość. Jedną decyzją. Nieodwołalną. Stała się groźna i agresywna ale nawet tego nie zauważyła.... Stała się w tym podobna do ojca. Ale tego, to już w ogóle w sobie widzieć nie chciała… Trochę to trwało, zanim Żaneta dotarła do tego miejsca, w jakim jest teraz. To nie była jedna sesja czy Ustawienie. Wiele warstw tego co doświadczyła, i tego co za tym stało, odkrywało się dla niej, jedna po drugiej. Powoli odsłaniały się w niej Rodowe i Rodzinne tajemnice zgwałconych kobiet i historie despotycznych mężczyzn. Związki pełne przemocy, zniewolenia i relacji opartych na wzajemnej pogardzie i poniżeniu. Uczyła się szacunku i uznania dla Ofiar i Sprawców. Tego, że nic nie jest takie oczywiste i klarowne, biało-czarne. Zaczynała dostrzegać, że ofiara może stać się sprawcą, a sprawca może mieć dla nas bardzo dużo miłości… Coraz lepiej rozumiała sens tego, co się stało między nią a Tatą. Kiedy jedno stawało w energii sprawcy, a drugie w energii ofiary... Sens tego, co potem sama zrobiła swoim bliskim. Jak była i ofiarą i sprawcą w swoich związkach. Bo nie umiała przeżyć i puścić… Tego co teraz robi sobie, kiedy przychodzi ten moment, że tak bardzo nienawidzi samej siebie…. Widać było, jak Jej życie się zmienia, choć nie działo się to bez wysiłku i oporu. Czasami Żaneta się miotała: robiła krok do przodu – potem dwa kroki do tyłu. Dwa do przodu – jeden do tyłu… aż wreszcie: dwa do przodu… i jeszcze jeden. Teraz najtrudniej jest mi poczuć i gniew na ojca i miłość córki do ojca – bo oba uczucia są do przeżycia jednocześnie. Trudno mi to poczuć i puścić. Ot, stary nawyk do dzielenia na białe lub czarne :) Ale już wiem, o co chodzi. Znam swoją trudność. Nie poddam się. A ze związkiem... to chyba jeszcze trochę poczekam :) Aż wybrzmi ten gniew. I żal do ojca… I tęsknota za ojcem, jakiego nie miałam. Bo chciałabym już poznać innego mężczyznę, niż ci, których dotąd wybierałam. I może wtedy miłość będzie trochę spokojniejsza?… Dopiła swoją kawę. Pożegnała się. Zanim wyszła, jej oczy uśmiechnęły się na chwilę. Wiesz – rzuciła na odchodne – chciałabym poczuć jak to jest: zaufać mężczyźnie, podążać za nim i pozostać jednocześnie sobą. Tak bez tej walki i szarpaniny emocjonalnej. Bez konieczności bycia ofiarą lub sprawcą. Tylko tak po prostu, jak kobieta. To musi być ciekawe doświadczenie… No bo jest :) To historia pewnej kobiety, którą tutaj nazwałam Żanetą. A takich historii jest więcej. Może nosisz w sobie gniew od lat? Może też boisz się "zależności" od mężczyzny? Może chcesz poczuć się inaczej jako Kobieta w związku? Zapraszam Małgorzata IRI JESTEM KOBIETĄ Kobiecość Seksualność Macierzyństwo